Po raz drugi miałam możliwość uczestniczenia w Święcie Herbaty — cyklicznej imprezie (była to już 9. edycja) organizowanej na Wzgórzu Zamkowym w Cieszynie. Tegoroczne Święto odbyło się 1 i 2 lipca. Przeżyłam je zupełnie inaczej niż ostatnie, jednak wspaniała atmosfera, jakiej doświadczyłam w zeszłym roku, jest chyba stałym elementem tego festiwalu.
Podobnie jak w zeszłym roku, do Cieszyna dotarłam w piątek wieczorem, tak, aby od sobotniego poranka móc uczestniczyć w bardzo atrakcyjnym programie. Po raz kolejny nie byłam w stanie zdecydować się, na czym mi najbardziej zależy. Niestety rok ciężkich ćwiczeń na bilokację nie przyniósł oczekiwanych skutków, musiałam wybierać. Od razu dodam, że cały misterny plan się nie powiódł. Wszystko za sprawą najistotniejszego herbacianego czynnika, którego w zeszłym roku nie miałam okazji doświadczyć w takim stopniu — ludzi.
Niby wszystkich się zna z internetu, ale nigdy nie było okazji z nikim porozmawiać. W ten weekend to się zmieniło. Spędziłam mnóstwo czasu rozmawiając z ludźmi przy dobrej herbacie.
Fotografie postaram się przedstawić chronologicznie; w sobotnie południe próbowałam cold brew z herbat przywiezionych ze Sri Lanki przez Joannę Bożek.
Po skosztowaniu herbat cejlońskich na świeżym powietrzu, poszłam na spotkanie przy czarce gyokuro, które prowadził Tomaš Ruta. Herbatę piliśmy w rotundzie, w której było zdecydowanie chłodniej niż na zewnątrz. Dźwięk dzwonków i koncentracja na oddychaniu pomogły się wyciszyć.
Z kolejnego punktu programu, który zaliczyłam, nie mam zdjęć. Zasłuchałam się w czasie słuchania relacji Piotra Mońki z podróży do Indii i Nepalu. Następnie udałam się na prezentację Joanny Bożek o jej podróży za herbatą — Projekt: Sri Lanka.
Zgodnie z planem, dokonałam zakupu shiboridashi. Przypadł mi do gustu komplet z czarką Andrzeja Bero, posiadający wspaniałą, chropowatą fakturę na czarnym szkliwie. Shibo ma około 50 ml.
W niedzielę, po śniadaniu zjedzonym na Wzgórzu Zamkowym, wybrałam się na kolejną podróżniczo-herbacianą relację. Celem wyprawy Łukasza Burbo było tajlandzkie miasteczko Mae Salong. Przywiezione stamtąd herbaty zostały zaparzone do degustacji. Najciekawsza z nich była z dodatkiem liści ryżu. Po zalaniu suszu wrzątkiem, salę wypełnił intensywny aromat gotowanego ryżu. Sam napar też nim smakował, dało się również wyczuć aromat pieczarek. Taka trochę zupa pieczarkowa z ryżem.
Mimo że w niedzielę było trochę deszczowo, nie przeszkadzało to w czajowaniu na świeżym powietrzu. Ukryta pod parasolem mogłam spróbować herbat nowozelandzkich parzonych przez Ewę Paluszkiewicz.
Drugi dzień Święta upłynął w bardzo przyjemnej, nieco leniwej atmosferze ciągłego parzenia herbaty i relaksu na kocyku. Ostatnim punktem programu, na który się wybrałam, była prezentacja Filmu o twórczej sile wszechświata Ivana Sitsko.
Dziękuję bardzo wszystkim, których spotkałam, z którymi mogłam porozmawiać i napić się herbaty! Ponownie zostałam naładowana ogromną dawką pozytywnej energii (oraz teiny). Serdecznie gratuluję Organizatorom Święta Herbaty stworzenia tej wspaniałej imprezy. Niecierpliwie czekam na 10. edycję!
Wow, zdjęcie z Rotundy, to w półmroku, rozłożyło mnie na łopatki. Śliczny klimat, miło powspominać. Też mnie jeszcze czeka zanurkowanie we wspomnienia z Cieszyna. Ale póki co trzeba domknąć Zaparzaj:)
Dziękuję!
Mam nadzieję, że za rok się też na Zaparzaju zobaczymy 🙂