Oto przyszedł ten długo oczekiwany moment! Po ostatnim wpisie o degustacji, wreszcie udało mi się zebrać do napisania o konkretnej herbacie. Co prawda minęło trochę czasu, ale herbata przywieziona z Cieszyna nie jest jeszcze wypita, a z tamtego czajopicia notatki mam dość szczegółowe.
Chłodny, letni dzień. Czas na herbatę. Jest okazja do wykorzystania nowo przybyłego naczynia — szkliwionego wewnątrz, glinianego gaiwana. Wybór był prosty: zielona chińska herbata Long Jing, której nazwa tłumaczona jest jako „Smocza Studnia“, przywieziona z Cieszyna, ze Święta Herbaty. Chłodny dzień, ale wciąż lato, dlatego postanowiłam zaparzać na tarasie. W towarzystwie, bo smaki i zapachy ciekawiej jest analizować wspólnie, zwłaszcza, kiedy jest się początkującym. Zaczęłam ogrzewać ceramikę, przygotowałam liście. Przed zaparzeniem wyglądały one tak:
Pachniały przyjemnie… słodko, jakby nieco podpiekane, jakby trochę ciastka? Nasunęło się skojarzenie z obwarzankami. Tak, zdecydowanie susz pachniał obwarzankami. Pierwsze parzenie trwało około dwóch minut, temperatura wody pod 70 stopni Celsjusza. Zapach naparu był bardziej owocowo-kwiatowy niż zapach samych liści. Czuło się w nim nadal pieczoną słodkość, ale była także wyczuwalna nuta delikatnych kwiatów oraz jakichś soczystych owoców…może nektarynek? Smak jednak nie był taki, jak można było wnioskować z zapachu. Było w nim czuć jeszcze coś innego. Mocniejsza była pieczona nuta, jednak była tam gdzieś zakonspirowana inna, trochę przypominająca mi włoski orzech. Współpijący nie czuł tam orzecha, jednak słodkawa pieczoność była bezdyskusyjna.
Drugie parzenie było pół minuty dłuższe. Kolor naparu stał się słabszy. W zapachu herbata również się zmieniła. Była mniej…zielona. Nie było w niej już takiej świeżości, tym razem roślinność naparu przypominała bardziej pełny mchu las po deszczu niż świeże kwiaty. Mimo to wciąż czuliśmy delikatnie obwarzanki.
Trzecie parzenie nieco ponad trzy minuty. Zapach nadal kojarzył się z mchem, wilgocią ciepły dzień. Woń przywiodła nam na myśl… jezioro. Smak przeszedł w lekko trawiasty, goryczka złagodniała. Zaskakujący był natomiast aromat liści w gaiwanie, które pachniały prawie tak samo jak na początku! Wciąż było czuć kwiecistą, pieczoną słodkość.
Czwarte parzenie okazało się nadużyciem. Jasnozielony kolor naparu w czarkach ze szkliwem o zimnym odcieniu bieli wyglądał zupełnie niczym woda z jeziora. Tak też pachniał. Smak był znikomy… po prostu powstało jezioro! Na przyszłość będę wiedziała, by na trzech parzeniach zakończyć.
Tak oto starałam się wyczuć z herbacie więcej niż przy codziennym piciu; zagłębić się aż na same dno czarki i podtopić w aromacie naparu. Long Jing na pewno nie raz zagości jeszcze w moim gaiwanie, przypadł mi do gustu. Upojona spokojem i wizją obwarzanków, mchu i jeziora, wróciłam do codzienności…